Tenor z szuflady
Kilka dni temu natknąłem się na niego niespodziewanie. Siedział sobie, a właściwie polegiwał spokojnie w szufladzie. Gdy go wyciągnąłem na świeże powietrze, lekko zmrużył oczy. Odwykł od promieni słonecznych. Gdy mu zaproponowałem właściwą oprawę, z lekkimi oporami przystał na to. Krem passe partout przypadł mu od razu do gustu, ale nie mógł się zdecydować na ramę. Przystał w końcu na stateczną olchową ramę, bejcowaną, szlifowaną, malowaną czarnym akrylem ze złotem i przecieraną stalową wełną. Na zakończenie pojawił się wosk. Wełnianym (moim, nie jego) szalikiem przeszlifowaliśmy powierzchnię ramy, by nabrała satynowego połysku.
W tej oprawie poczuł się nareszcie doceniony i obiecał, że niebawem znów zaśpiewa.